zdj poglądowe, Fot. Grzegorz Szpak

Karol Chmiel OMI: tym, co sam przeżyłem, chcę dzielić się z innymi [ROZMOWA]

W jaki sposób najlepiej prowadzić roraty dla dzieci? Jak sprawić, żeby Adwent nie był dla nich tylko czasem przeczekania, ale też aktywnego działania? I co dzisiaj najbardziej ciekawi młodzież na lekcjach religii? Na te oraz na wiele innych pytań w rozmowie z Karoliną Binek odpowiedział Karol Chmiel OMI.

Karolina Binek (misyjne.pl): W jaki sposób Ty przeżywałeś roraty jako dziecko? Jakie masz swoje pierwsze wspomnienia związane z Adwentem?

Karol Chmiel OMI: – Najbardziej cieszyłem się na lampiony. I właściwie nawet nie pamiętam, żebym przeżywał bardziej jakikolwiek inny element Adwentu. Byłem raczej zaaferowany tym, że nie zgasło mi światełko. A później już skupiałem się przede wszystkim na Bożym Narodzeniu. 

W mojej rodzinnej parafii na każde roraty musieliśmy przygotować serduszko z zapisanym na nim dobrym uczynkiem. Pamiętam, że razem z bratem niemal ścigaliśmy się w tym, kto lepiej wysprząta pokój. Ale dziś z perspektywy dorosłej już osoby zastanawiam się nad tym, w jaki sposób można sprawić, żeby dzieciom Adwent nie kojarzył się tylko z tymi obowiązkami, za które mogą otrzymać nagrodę w postaci wylosowanej figurki, ale żeby zdawały sobie też sprawę z tego, na co przede wszystkim czekają w tym wyjątkowym czasie?

– To jest dobre pytanie, na które wciąż szukam odpowiedzi. Bo w tym roku prowadzę moje pierwsze roraty i jestem za nie w pełni odpowiedzialny. Postanowiłem, że będę mówił dzieciom przede wszystkim o tym, że bardziej chodzi w czasie Adwentu o spotkanie z Jezusem niż o to, co robią na zewnątrz. Choć trzeba przyznać, że na pewno rzeczy „zewnętrzne”, takie jak lampiony czy te serca z dobrymi uczynkami, mogą sprawić, że ten czas zapadnie lepiej dzieciom w pamięć i będzie dla nich bardziej atrakcyjny. 

Długo przygotowywałeś się do pierwszych rorat, za które jesteś odpowiedzialny?

– Wstępny plan mieliśmy omówiony z siostrą Celestyną, która organizuje je razem ze mną, już jakiś czas temu. Natomiast kazania przygotowuję sobie z dnia na dzień.

>>> Agata Mucha: chcę ofiarować Bogu swój talent i dzielić się nim dalej [ROZMOWA]

Masz swoje sposoby na to, żeby dzieci nie rozpraszały się podczas mszy? Jak najlepiej wzbudzić w nich zainteresowanie?

– Dobrze się sprawdza jeden sposób – mówię dzieciom, że teraz się pobawimy i że wyciągamy przed siebie palec wskazujący. I ten palec tak wędruje, wędruje, wędruje i dotrze w końcu do ust i zapada cisza. Przez chwilę się to rzeczywiście sprawdza, ale w kościele jeszcze tego nie próbowałem. Bo wiadomo, że skupienie nie jest najmocniejszą stroną najmłodszych. Ale też raczej nie o to aż tak bardzo chodzi. Ważniejsze jest, żeby zaangażowały się w kazanie dialogowane i przeżyły podczas mszy spotkanie z Jezusem. A wtłaczanie im do głowy jakichś intelektualnych dogmatów to nie taki dobry pomysł.

Co chciałbyś najbardziej przekazać dzieciom w czasie tego Adwentu?

– Że są ważni dla Pana Boga, że On na nich czeka, że zawsze jest gdzieś tam obok nich. Chciałbym też pokazać im pozytywny obraz Pana Boga i wyjaśnić, że to nie jest surowy sędzia, tylko ktoś, kto ich kocha, ktoś, dla kogo są ważni i że nie jest tylko tak, że to Bóg powinien być dla nich ważny, ale też na odwrót. Myślę, że to bardzo ważne, żeby mieć obraz Boga, któremu na nas zależy.

To słowa, które warto przekazywać dzieciom na co dzień, a nie tylko w czasie Adwentu.

– Na pewno, szczególnie, że Adwent jest czasem uprzywilejowanym, podczas którego na roratach można dzieciom przemycić więcej takich informacji.

W jaki sposób możemy sprawić, że dzieci przeżyją też Adwent aktywnie, że nie będzie to dla nich tylko czas przeczekania do Bożego Narodzenia?

– Sam się będę tego teraz tego uczył razem z nimi, bo nie mam jeszcze doświadczenia w prowadzeniu rorat. Chcę natomiast, żeby mieli poczucie, że też tworzą te roraty, że są zaangażowani, chociażby poprzez przynoszenie lampionów i przechodzenie z nimi. Takich zadań angażujących podczas rorat może być dużo – dzieci będą też rozmawiały ze mną podczas kazania. I nie będzie to żaden wykład. Bo dla nich nie ma to większego sensu, a myślę, że spotkanie, w którym aktywnie uczestniczą może przynieść dużo lepsze owoce.

Fot. Michał Jóźwiak/Misyjne Drogi

>>> Jak zrobić z życia „wow” [FELIETON]

Rozmawiamy o roratach z udziałem dzieci i o kazaniu skierowanym do dzieci. Jednak czasami spotykam się z opinią, że takie msze nie mają sensu. Co Ty o tym myślisz?

– To zależy, bo z jednej strony – jeżeli dorośli przychodzą na msze z udziałem dzieci i jedyne kazania, których słuchają, to są te kazania dialogowane z dziećmi, to dla dorosłych rzeczywiście nie ma to sensu. Ich wiara zostaje wtedy infantylna i na poziomie dziecka. Natomiast właśnie dla dzieci rzeczywiście ma to sens. Nawet jeżeli nie dowiedzą się podczas kazania niczego odkrywczego, to mogą się poczuć zaangażowane w mszę. To też istotne, czy dziecko jest tylko biernym słuchaczem, czy też jest aktywnie zaangażowane w liturgię. Bo jeśli rzeczywiście w niej uczestniczy, to jest szansa, że coś do nich dotrze, że coś z niej zapamiętają. Często też pomagają w tym rekwizyty. Gdy ksiądz wyłącznie mówi – to dzieci się rozpraszają, taka jest przecież ich natura.  

Masz swoje patenty na kazania dla dzieci, które się dobrze sprawdzają?

– Na pewno jednym z takich patentów jest wspomniane już wykorzystanie rekwizytów. Teraz na roratach będziemy mieć na przykład czapkę kapitana, bo będziemy opowiadać o Kościele jako o łodzi, którą możemy dopłynąć do Pana Boga. A właśnie we wspólnocie do Niego idziemy i się razem z Nim spotykamy. Kiedyś – kiedy jeszcze jako kleryk prowadziłem rekolekcje – miałem ze sobą rękawicę ze skóry foki, które okazały się prawdziwym hitem. Dzieci na przykład mogły je sobie podawać, kiedy odpowiadały na zadane przeze mnie pytania. Dzięki temu bardzo się angażowały. Poza tym często pytam je o rzeczy codzienne i im bliskie, na przykład o to, czy były kiedyś w ogródku, czy wiedzą, jak wygląda jakiś krzew. I później poprzez to mogę nawiązać na przykład do winorośli.

Oprócz dzieci współpracujesz też z młodzieżą, prowadzisz dla nich chociażby lekcje religii. Jacy są dzisiejsi młodzi ludzie?

– To jest dla mnie trudne pytanie, bo nie chciałbym dokonywać żadnych uogólnień, nie chcę odwoływać się do żadnych stereotypów. Niemniej jednak – dzisiejsza młodzież na pewno przeżywa wiele rzeczy. Jest bardziej wrażliwa niż na przykład moje pokolenie. Szukają również relacji i chcą je budować na bazie autentyczności. Czasami nie potrafią, ale chcą się tego uczyć. Jestem więc daleki od tego, żeby mówić – jak niektórzy – że dzisiejsza młodzież jest straszna i okropna. Na pewno natomiast przed nami – dorosłymi – jest duże wyzwanie, żeby im pomóc, szczególnie po pandemii, która sprawiła, że młodym jest jeszcze trudniej.

Co młodych ludzi najbardziej dzisiaj ciekawi? Czego chcą się od Ciebie dowiedzieć, kiedy prowadzisz z nimi lekcje?

– Najbardziej zainteresowała ich katecheza, która dotyczyła emocji. Widziałem wtedy ich żywe zainteresowanie. Natomiast na treści religijne są raczej obojętni. Nie ma w nich wtedy ciekawości takiej, jak wtedy, kiedy na przykład rozmawiamy o obrazie samego siebie, o tożsamości lub płciowości. Z tego wszystkiego wyłania nam się obraz, że młodzi potrzebują poczucia, że nie są sami ze swoimi emocjami, że jest w porządku, jeśli coś przeżywają tak, a nie inaczej. Ważne jest dla nich, żeby zostali przyjęci takimi, jakimi są.

Zatem, w jaki sposób, poza tymi tematami, które ich najbardziej interesują, przekazać im też wiedzę z katechizmu i jeszcze nią ich zainteresować?

– Jak najbardziej próbuję przemycać też te treści merytoryczne. Ale zwykle trudno prowadzi się typową katechezę, której treści trafiają do ludzi wierzących . Bo bądźmy szczerzy – w szkole większość uczniów jest tak naprawdę niewierząca. Nawet jeśli zdarzą się jakieś pojedyncze osoby, to tak naprawdę ¾ klasy ostatni raz w kościele była na swojej pierwszej Komunii kilka lat temu. Treści katechizmowe w środowisku szkolnym są trudne do przekazania ze względu na to, że to jest środowisko, które się szybko zmienia, a wolno przychodzi mu ewangelizacja. Dlatego wydaje mi się, że ważniejsze jest, żeby z młodymi po prostu zbudować jakąś relację i przy okazji przemycać im podstawową wiedzę nawet o tym, o czym mówiliśmy na początku – że są ważni dla Pana Boga i że On jest dla nich Ojcem, a nie surowym sędzią. 

>>> Po co są rekolekcje adwentowe?

Pamiętam lekcje religii z jednym księdzem, który przyszedł do mojej klasy z założeniem, że nas wszystkich nawróci i że wszyscy zaczną od razu chodzić do kościoła. Ale bardzo szybko te założenia zderzyły mu się z rzeczywistością. Ty też miałeś na początku takie zamiary?

– Na pewno katecheza zderza się z rzeczywistością. Wiadomo, że każdy chciałby osiągnąć sukces w tym, co robi. Zwłaszcza, jeśli widzi w tym jakąś wartość i jest dla niego ważne, by być blisko Pana Boga. Ale ja sam raczej nie zakładałem, że teraz na katechezie zaczną się spektakularne nawrócenia. Na razie jestem na etapie budowania relacji, próby dotarcia do młodych i poznania ich, żeby nasze lekcje to nie było tylko moje gadanie, ale żeby stworzyła się z tego dwustronna relacja.

Nie denerwujesz się czasami, kiedy uczniowie zupełnie Cię nie słuchają, rozmawiają o czymś innym albo chodzą po klasie?

– Czasami oczywiście się denerwuję. Ale ważne jest, żeby wyjść trochę ponad to, żeby sobie uświadomić, że oni też mnie sprawdzają, chcą dowiedzieć się, na ile mogą sobie pozwolić. To też chyba jest wpisane w ich rozwój, w to, co obecnie przeżywają i w ich dojrzewanie. I tutaj właśnie pojawia się moje zadanie jako dorosłego – żeby w to wszystko tak do końca nie wejść, żeby panować nad swoimi emocjami i przyjąć tę młodzież, nawet jeśli stwarza niekomfortowe warunki pracy.

U mnie po tym księdzu, który miał wielkie plany nawracania nas, przyszedł drugi ksiądz, który na pierwszej lekcji powiedział, że jeśli chcemy z nim porozmawiać, to on zawsze jest dla nas dostępny i że może zostać po lekcjach, że możemy z nim po prostu pogadać nawet o pierdołach. Czy Ty też starasz się taki być dla młodzieży?

– Tak. Mamy nawet specjalną godzinę przeznaczoną na konsultacje, podczas której uczniowie mogą przyjść do nauczycieli i z nimi porozmawiać. Nikt jeszcze z tego nie skorzystał. Ale ja za to staram się rozmawiać z młodymi – chociażby w duszpasterstwie NINIWA, które prowadzę.

Z naszej rozmowy – i z tej części dotyczącej rorat dla dzieci, i z tej o katechezie – wyłania się konieczność przekazania młodym ludziom prawdy, że są ważni dla Boga. Widzę też, że masz ubraną bluzę Festiwalu Życia, na którym miałam okazję być w tym roku. Bardzo mnie dotknęło, że podczas momentu dzielenia się świadectwami młodzi często wspominali, że jest dla nich ważne to, aby mieć świadomość, że są przez Boga kochani i że komuś na nich zależy. Czy te świadectwa i doświadczenia związane z Festiwalem miały także wpływ na to, czym teraz starasz się kierować w swojej posłudze duszpasterskiej?

– To wszystko jak najbardziej wypływa też z mojego doświadczenia, z czasu, kiedy jeszcze sam należałem do duszpasterstwa jako uczestnik, a nie jako duszpasterz. Dla mnie ten motyw nadal jest ważny w relacji z Bogiem, więc tym, co sam przeżyłem, chcę dzielić się z innymi. Jest to dla mnie o tyle ważne, że na swoim przykładzie widzę, jak wielką ma to wartość.

Hasło naszego dwutygodnia tematycznego dotyczącego Adwentu brzmi: „Adwent – na kogo czekamy”. Myślę, że naszą rozmową pokazaliśmy też, że to nie jest tak, że tylko my czekamy na Boże Narodzenie, ale że i Bóg czeka na nas.

– Tak. To zawsze działa w dwie strony.

Pełnej rozmowy można wysłuchać poniżej:

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze