Foto: Mohammed Badra PAP/EPA

Katecheza pod ostrzałem [MISYJNE DROGI]

Syria to prawdziwe peryferium świata. Stała się areną walki o wpływy na Bliskim Wschodzie. Jednocześnie jest zapomniana przez wielu. Ludzie umierają tu każdego dnia.

Wojna w Syrii trwa już od ponad pięciu lat. Siły rządowe pod wodzą prezydenta Baszszara Al- Asada walczą z rebeliantami o każdy skrawek syryjskiej ziemi. Nieoficjalnie w konflikt włączone są też wielkie mocarstwa: Rosja i Stany Zjednoczone, ale także państwa, które z Syrią sąsiadują. Państwo to leży na bardzo ważnym szlaku transportowym i krzyżują się tutaj interesy handlowe wielkich mocarstw. Świat nie wzrusza się już kolejnymi statystykami dotyczącymi zabitych i rannych. Dla nich oni się nie liczą. Ważniejsze są ropa i gaz.

Spojrzeć w oczy

Sytuacja wygląda inaczej, gdy codziennie patrzymy w oczy konkretnemu człowiekowi, który cierpi. To dla mnie chleb powszedni. Ludzie tutaj często czują się zapomniani i zrozpaczeni. Każdego
dnia widzę, jak pomimo niebezpieczeństwa wojny chrześcijanie w Syrii wybierają Chrystusa. Tu naprawdę nie ma miejsca na „letnią” wiarę, bo można ją przypłacić życiem. Wybór Jezusa jest
bardzo radykalny. Wiele osób tutaj musi zadać sobie pytanie, co jest w ich życiu najważniejsze i czy pod groźbą śmierci są w stanie zmienić wiarę na islam. Przyzwyczailiśmy się już do wojennej
muzyki – trudno tutaj o ciszę, bo normą są dźwięki wystrzałów. Staramy się żyć normalnie pomimo wszechobecnego cierpienia i ludzkich dramatów. Wielu ludzi straciło swoich bliskich, inni zostali porwani. Staramy się jako siostry towarzyszyć im w przeżywaniu tych dramatów, aby nie czuli się osamotnieni. Zaobserwować można wiele gestów solidarności pomiędzy ludźmi. Oprócz wielkiego zła, które się tutaj dzieje, dzieje się też dużo dobra, które nie jest z początku dostrzegalne. Gdyby nie wiara w Boga, nie miałabym siły, aby tutaj zostać. To On w tym błogosławi i sprawia, że nie ogarnia nas poczucie beznadziei i że wierzymy w pokój. Czujemy też tutaj modlitwę Kościoła – jest ona dla nas ogromnym wsparciem.

Foto: Brygida Maniurka FMM

Kto przetrwa?

Obecnie najbardziej krwawe walki trwają w Aleppo. Miasto jest w tym momencie prawie zupełnie zrujnowane – walka o nie trwa już od kilku lat. Jest ono podzielone na strefę rządową i strefę rebeliantów. Nadal mieszkają tutaj ponad dwa miliony ludzi, którym codziennie towarzyszy lęk o życie. Spotykamy się też z rodzinami, które mogą wziąć udział w programie „Rodzina rodzinie”,
który jest organizowany przez Caritas Polska. Możemy w ten sposób bardzo zbliżyć się do ludzi i poznać ich problemy życia codziennego. Dużym problemem w mieście są też rosnące ceny żywności i opału. Wszystko podrożało dwa, a nawet trzy razy. Pieniędzy wystarcza jedynie na chleb. Nadszedł okres grzewczy i trzeba zrobić zapas mazutu (oleju opałowego) na zimę, a nikogo na niego nie stać. Nasuwa się pytanie: kto przetrwa? W Aleppo wciąż działa uniwersytet, choć co chwilę jest on bombardowany. Są dni, że szpital akademicki pęka w szwach. Ostatnio na przystanek koło naszego domu spadł pocisk – zginęła kobieta, a wiele dzieci bawiących się w okolicy zostało rannych. Każdego dnia musimy być przygotowani na stawanie w obliczu tak trudnych sytuacji.
Trzy lata temu musiałyśmy wycofać się z placówki w Hassake ze względów bezpieczeństwa. Odziały ISIS (tzw. Państwa Islamskiego) zajęły okoliczne wioski i zbliżały się w stronę miasta. Wiele rodzin znalazło tymczasowe schronienie u swoich krewnych lub znajomych w innych regionach Syrii. Gdy Daesh został odparty przez wojska rządowe, niektórzy wrócili do domów.

Musiałyśmy pojechać

Obecnie sytuacja uspokoiła się i księża kościoła chaldejskiego poprosili nas o formację ich katechetów. Wiele rodzin emigruje, w tym także katecheci. W ośrodkach są nowi ludzie, którzy z entuzjazmem chcą podjąć to wyzwanie, lecz brakuje im formacji. Zajęcia prowadziłyśmy razem z siostrą Rosanną – Włoszką, która przyleciała z Kairu oraz siostrą Siham – Libanką. Nie wiedziałyśmy, jakie są dokładnie potrzeby, więc program przygotowałyśmy jedynie w zarysie i postanowiłyśmy być po prostu otwarte na oczekiwania tamtejszej ludności. Na północ Syrii poleciałyśmy samolotem. Drogą nie można tam dotrzeć, bo niektóre regiony są w rękach ISIS. Na lotnisku w Damaszku przy odprawie bagażowej i paszportowej byłyśmy zatrzymywane – na szczęście przepuszczono nas. Na miejscu prowadziłyśmy formację dla ponad stu katechetów z Kościoła chaldejskiego, syroprawosławnego, syrokatolickiego i ormiańskiego. Podczas sesji w Hassake odwiedził nas biskup syriacko-prawosławny Mor Maurice Amish i dodał odwagi młodym katechetom w pełnieniu ich posłannictwa oraz zachęcał do kontynuowania spotkań ekumenicznych. Ludzie cieszyli się bardzo z naszego przyjazdu. Odnowili w sobie nadzieję, że nie są zapomniani. Katecheci przyznali, że formacja rozpaliła w nich zapał. Prosili, by wrócić i kontynuować z nimi te zajęcia. Jestem pełna uznania dla tych ludzi i pełna podziwu dla ich wiary. Pomimo trudności i niepewnego jutra nie poddają się. Poza formacją odwiedzałyśmy chorych i niepełnosprawnych w ich domach. Ludzie są jeszcze w szoku, gdyż musieli uciekać przed ISIS. Wiele rodzin emigruje, a ci, którzy zostają, są przygnębienii obawiają się o swoją przyszłość. Zastanawiają się, czy po Aleppo nie przyjdzie kolej na nich? Tamtejsze tereny są teraz pod rządami Kurdów. W Dzazire wydobywa się ropę naftową, a tereny są bardzo urodzajne. Uprawia się tam zboże i bawełnę. Mieszkańcy obawiają się, że to właśnie złoża surowców mogą stać się powodem nowej konfrontacji.

Foto: Brygida Maniurka FMM

Uprowadzeni

Wielkie wrażenie zrobiło na mnie świadectwo jednej z rodzin asyryjskich, w której pięć osób: ojciec z trójka dzieci i dziadek, było uprowadzonych przez ISIS podczas inwazji na wioski asyryjskie w 2015 r. Rebelianci wzięli wtedy do niewoli 300 osób. Rodzinę Tamras poznałam w Hassake. Byli bardzo zaangażowani w życie parafii i prowadzili katechezy. Uczestniczyli w spotkaniach biblijnych. Z perspektywy czasu stwierdzili, że ten czas był przygotowaniem do ich najważniejszego egzaminu w ich życiu. Z czasem rodzina przeprowadziła się do swojego wymarzonego domu na wsi. Radość nie trwała jednak długo. ISIS zaatakował wioski asyryjskie i musieli uciekać, nie zabierając ze sobą nic. Schronili się u znajomych w Hassake. Wydawało się, że zagrożenie minęło i Martin, dziadek i dzieci wrócili do wioski. W czasie ich pobytu ISIS otoczył wioskę i uprowadził większość mieszkańców. W Hassake została tylko żona Martina – Caroline. Kilka dni była w szoku. Nie mógł dotrzeć do niej ten fakt, że straciła całą rodzinę. Po jakimś czasie wróciła do pracy w Caritas. Caroline była pewna, że pomiędzy kobietami i dziećmi którym pomaga są żony i dzieci tych, którzy przetrzymują jej męża, dzieci i teścia. Starała się jednak jak najlepiej im służyć. – Nigdy tak świadomie nie pracowałam jak w tym czasie – mówiła. Caroline cały czas przygotowywała się na powrót swojej rodziny – kupowała dla każdego ubrania. W nocy otrzymywała telefony z pogróżkami. Rodzina odzyskała wolność dopiero po roku. W tym czasie byli wielokrotnie namawiani na przejście na islam pod groźbą tortur i śmierci. Na ich oczach dokonano egzekucji trzech osób. Czekali, kiedy nadejdzie ich kolej. Wspólnie modlili się w ukryciu i umacniali w wierze. Na agresję i poniżenie usiłowali reagować z łagodnością i uprzejmością.

Egzamin z chrześcijaństwa

Stwierdzili, że to doświadczenie było egzaminem z chrześcijaństwa. – Dotychczas nasza wiara była tylko słowami. Jak wróciłem do domu, pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, to chwycić za karabin, odszukać tych, co znęcali się nad nami i pozabijać ich. Potem jednak przyszła refleksja: jeśli tak zrobię, to czym będę różnił się od nich? – wspominał Martin. Postanowił wiec dawać wszędzie świadectwo o tym, jak wiara w Chrystusa pomogła im przeżyć te trudne doświadczenia. I jak to doświadczenie umocniło ich wiarę. Wiedzą, że wojna jeszcze trwa, ale nie boją się porwania i śmierci. Zdecydowali się pozostać w Hassake, bo wierzą, że ich życie jest w rękach Boga. Wielu ludzi nie chce opuszczać swoich domów, choć są splądrowane i częściowo zburzone. Żyją tu od lat. Trudno pogodzić się z tym, że będą musieli mieszkać w obozach dla uchodźców i pozostawić skromny, ale jednak dorobek swojego życia. Coraz więcej ludzi decyduje się na wyjazd z obawy o życie swoje i dzieci.

Brygida Maniurka FMM

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze