Madagaskar. Malgaski program [MISYJNE DROGI]

Na czerwonej wyspie wszystko jest zaprogramowane. I budowa mieszkania, i słodkie lenistwo. Program muszą też mieć misjonarze.

Pytają mnie ludzie, dlaczego ciągle latam na ten Madagaskar… Na pewno jest tam inaczej niż gdzie indziej. Zwierzęta i rośliny są tu w ogromnej większości endemiczne – czyli występują tylko w tym miejscu na świecie. Ludzie zamieszkujący wyspę, Malgasze, są niezwykle serdeczni i bezkonfliktowi, choć też zabobonni, strachliwi, z początku nieufni. Mają nie byle jaką kulturę. Na co dzień odczuwalny jest bardzo rozwinięty kult zmarłych oraz powszechny szacunek dla starszyzny. Świat wierzeń i obrzędów jest fascynujący dla kogoś, kto interesuje się etnografią.

W wiosce Betsimisaraka

Wioska tego plemienia składa się z wielu rzędów domów. Dzielą je szerokie pasma czerwonego, twardego laterytu. Obowiązkowa strzecha zwisa daleko poza domki, które na nasz gust są nieco wyzgrabnione: smukłe, dwukondygnacyjne. Z bielonych ścian wystają końcówki belek. Gdzieniegdzie wznosi się mur wzniesiony z laterytu. Tylko gdzieniegdzie, bo najwięcej jest płotów zbudowanych z łodyg bambusa. U dołu bambusowe tyczki pozbawione są wszelkich liści, górna połowa sterczy jak miotła. Gdy słońce jest już nisko, gdy miną palące, południowe godziny, miejscowi rozkładają się w cieniu takich płotów i oddają swoim codziennym zajęciom. Płot z bambusa się plecie. A jak powstaje mur z laterytowych cegieł? W sposób równie nieskomplikowany. Trzeba nakopać ziemi, wymieszać ją z wodą i uformować cegły, które wysuszy słońce. Gdy mamy już cegły na płot, trzeba domieszać laterytu z wodą „na rzadko” i wziąć do ręki kubeczek. Jeden murarz układa cegły, drugi polewa błotko wodą z kubeczka. Po wyschnięciu mamy mur twardy niemal jak kamień. Także wiele chat powstaje z takiej niewypalonej cegły. Na Madagaskarze buduje się z różnych materiałów, natura ich miejscowym nie poskąpiła.


Uwędzona chata

W chacie w Mahatsara jest przede wszystkim dym. Nikt tak nie uwędzi chaty jak Malgasz. Nie zna on (albo udaje, że nie zna) komina. W rogu izby znajduje się palenisko wysypane piaskiem. Kwadrat paleniska ograniczają kamienie i drewniane belki. Nad ogniem wędzą się ziółka, zwisają łyżki i jakieś naczynka, przy palenisku ma prawo mieszkać kaczka albo kura w plecionym koszyku. Na stołku przy palenisku siedzi Malgaszka. Palenisko jest niewysokie, więc i stołek z tych niższych. Taborety w malgaskiej chacie są długie, mają dobrze ponad pół metra. Taki, który
ma piętnaście centymetrów wysokości, jest już bardzo wysoki. Po wieloletnich badaniach nad malgaskimi taboretami doszedłem do wniosku, że siedzenie na nich jest możliwe, a czasem nawet przyjemne. Wystarczy dobrze zwinąć nogi.

Życie na macie

Gdzieś w rogu stoi drewniane łóżko, reszta klepiska wyłożona jest misternie plecionymi matami. Tutaj siedzi się „w chacie na macie”. Duża mata to dwa tygodnie wyplatania wąskich pasków rafii. Na patykach zamocowanych w ścianie wiszą kolejne maty. W sposobie, jak ci ludzie „matują”, widać, że pomimo bardzo skromnych warunków mają bardzo rozwiniętą kulturę. Gdy nadchodzi pora posiłku, czyli gdy ryż jest już masaka, dojrzały, ugotowany, wtedy na podłodze czyli macie zwykłej, rozwijana jest mata-stół i jest ona absolutnie czysta, bo używana wyłącznie do tego celu. Gdy stół jest już rozwinięty, ściąga się ze ściany kolejną rolkę i rozkłada się na stole plecionkę-obrus. Na obrusie ląduje przede wszystkim góra ryżu, który Malgasze jedzą bez opamiętania. Mój ulubiony: oczywiście czerwony. Ryżu nie soli się, gdyż z tego, co przylepi się do garnka podczas gotowania przygotowuje się rano’n’mpango, miejscowy „napój orzeźwiający”. Zamiast soli każdy może użyć sakaya. Sakay jest bardzo ostry. Ktoś, kto nie jest przyzwyczajony do ostrych przypraw, absolutnie nie jest w stanie zjeść talerza zupy, w którym rozpuszczono jedną, jedyną kroplę sakaya. Smak papryczkowego sosu jest jednak na tyle doskonały, że po żmudnych treningach można dojść do wprawy i na talerz zupy dawać i dziesięć kropel.


Święty program

Jestem w Mahatsara zawsze zatrzymuję się u tej samej rodziny: u Rakotondravao i sympatycznej Nirina. Gdy jestem w Mahatsara muszę stawiać sobie coraz to nowe wyzwania. Malgasz jest spokojny, tu nikt rozsądny się nie spieszy, lecz powoli spełnia swój programa. Programa nie ma nic wspólnego z naszym programem. Człowiek, który zrozumie znaczenie malgaskiego słowa programa, nie ma wyjścia, musi się nim zakochać. Programa rozumiejcie więc jako misję, cel. Co najważniejsze, Malgasz nie ma wpływu na swój program. Bo on sam nie może go zmienić.
Przejeżdżam raz rowerem przez wioskę, Malgasz spoczywa przed chatą, Malgasz rozłożysty, półleżący. Woła taki do mnie, skupionego na jeździe:
– Dzień dobry, a ty dokąd? Przystań! To ja na to zaczepnie:
– Dzień dobry! Tsisy programanao
androany? A ty co, nie masz dzisiaj programu?
Już myślę, że dałem mu żartobliwie po nosie, gdy słyszę zza pleców całkiem poważne, przeciągłe i jakby logiczne:
– Programa oa trano! Dziś mam program w domu!
Znaczy to tyle, że ten Malgasz ma dokładnie zaplanowany dzień: jego dzisiejsza misja obejmuje wylegiwanie się przed chatą. On się nie leni. On skrzętnie wypełnia swój program. Jeżeli ktoś
mówi, że ma program, oznacza to, że zajmuje się ważnymi, zaplanowanymi sprawami, które muszą zostać, hmmm… przeprowadzone. Nie zmieniam Malgaszom ich programów, ale może można
wymyślić nowe? To już ma sens. Gdy misjonarz czy lekarz ma zamiar odwiedzać wioski, puszcza przed sobą posłańca. Jak nazywa się ta czynność? Ten misjonarz czy lekarz „wysyła program”.

>>> Brazylia: wierni chcą beatyfikacji biskupa zmarłego na koronawirusa

Rowerowy program

Siedziałem z Rakotondravao na macie i powoli wprowadzałem go w zagadnienie mojego programu. Z długopisem w dłoni mówię głosem nie znoszącym sprzeciwu: „Musimy spisać program. Dokładny program”. Trzeba jakoś walczyć, bo słowa wypowiedziane przez mojego rozmówcę dźwięczą mi do dzisiaj w uszach i powodują szczery uśmiech na mojej twarzy. „Manambotra bicicileta”, czyli „przygotować rowery”, które mój rozmówca wypowiada ogłaszając z bezbrzeżną bezradnością: „jak my do diabła przygotujemy rowery?”. Spisuję program punkt po punkcie i dopiero, gdy przyjaciel uznaje program za prawidłowo skomponowany, rozpoczynam proces publikacji. Biorę największą kartkę, jaką mam, i drukowanymi literami ogłaszam rajd rowerowy
z Mahatsara do Antranoambo: 17 kilometrów nie najcięższej, ale i niełatwej drogi do jednej z wiosek w pobliżu. Wioski leżącej już w górach, za kilkoma trudnymi podjazdami. Jako organizator rajdu zapewniam odświętne jedzenie, do którego ryż zabierają miejscowi. Zapewniam też pamiątkową fotografię dla każdego uczestnika oraz profesjonalną koszulkę rowerową, która zostanie rozlosowana wśród malgaskich kolarzy.


Wyprawa polsko-malgaska

20 września przed południem przygotowania szły pełną parą. Pięciu mieszkańców wioski zareagowało na program przybity na drzwiach króla wioski. Żaden inny program nie pokrzyżował moich i ich planów. Rakotondravao zapakował do worka naczynia potrzebne do zagotowania takiej ilości ryżu, która zaspokoi głód pięciu malgaskich i trzech polskich kolarzy. Z namaszczeniem
przytroczył potem wór do żelaznego bagażnika swego żelaznego roweru i był w pełni gotowy do realizacji programu rajdu. Tak też się stało, bez jakichkolwiek problemów z rowerami przejechaliśmy te kilkanaście zaplanowanych kilometrów. Na miejscu wszyscy zajęli się przygotowaniami do obiadokolacji. Ktoś pobiegł na dno wąwozu po wodę, reszta rozstawiła obozowisko i prowizoryczną kuchnię na ogniu. Wszystko musiało przebiegać sprawnie, bo Malgasz musi wrócić do wioski przed zmrokiem. Na ogół boi się podróżować po ciemku, a po zachodzie słońca miejscowi nie opuszczają wioski. W samym Antranoambo dołączył do nas nie kto inny, jak sam król wioski, który aż tutaj wybrał się po sporo opału. Tym samym załapał się na program! Risy wylosował koszulkę. A jaki okazał się czas oczekiwania na zdjęcia? Nieco ponad dwa lata. Ani to krótko, ani długo. Ważne, żeby przywieźć. Taki jest program. Wyobraźcie sobie teraz, jaką
adość daje Malgaszowi poznanie programu białasa. Pyta Malgasz: a dlaczego wy tam się pchacie z waszymi rowerami? Albo dlaczego idziecie przez dżunglę? Dlaczego? Dlaczego? Proszę bardzo: nasz program obejmuje jazdę rowerem na północ Madagaskaru. Aha – powie Malgasz – to dużo tłumaczy. Rzeknie do Malgasza obok: oni nic na to nie mogą poradzić, oni muszą jechać, oni mają taki program.


Program i misjonarze

Łatwiej byłoby rzucić między ludzi w wiosce pokaźną torbę cukierków albo zastosować inne rozdawnictwo niż organizować im rajd rowerowy czy jedną z wielu rzeczy, jakie organizują Malgaszom na przykład żyjący na miejscu misjonarze. Zaangażowany misjonarz organizuje festyny, mecze, kluby sportowe czy kółka zakręcone wokół czegokolwiek. Kombinuje jakieś piłki i gra z nimi dwa razy w tygodniu w siatkówkę w stolicy. Gdy Malgasza uda się w coś zaangażować, w jakiś sposób to zaprocentuje. Na pewno doda mu dumy i pewności siebie, czego ludziom w buszu często brakuje. Dobrze jest, jeżeli biały nie próbuje uszczęśliwiać Malgasza na siłę. On nie po to sobie poukładał świat, żeby z zapartym tchem wypatrywać kogoś, kto mu powie, co ma robić. Malgasz na kogoś takiego nie czeka. Misjonarze, bardzo mi imponujecie Waszymi programami! Veloma!

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze