Fot. Materiały Prasowe

1917. Wojna, która była naprawdę [RECENZJA]

Zofia Kędziora: „Wojna nakręcona jednym, długim ujęciem” – mówią o tym filmie krytycy. „Podobno Sam Mendes zrobił cięcia scen w momencie, w którym wszyscy akurat mrugają” – śmieją się z kolei internauci. Jedno jest pewne: to kinowe dzieło zachwyca nie tyle efektami specjalnymi, co nowatorskim sposobem przedstawienia wojny.

Największym szokiem tego filmu są ujęcia. Ale nie są one zwyczajne. One są ekstremalnie długie. Samo pojęcia długiego „shotu” nie jest w kinie obce, pierwszy wykorzystywał je już Alfred Hitchcock. Nikt jednak nie pokusił się jak dotąd, by wykorzystać tę technikę w kinie wojennym wraz z całą gamą efektów specjalnych i niezwykle szerokimi ujęciami.

>>>Spacer po linie. Życie z dwubiegunówką [RECENZJA]

Szłam na ten film z ograniczonym zaufaniem, ponieważ widziałam już wiele obrazów wojennych, jedne były lepsze, drugie gorsze. Ostatnim, który wywarł na mnie jakieś wrażenie, była Dunkierka, dlatego, że produkcja ta pokazała historyczne wydarzenia w taki sposób, by widz mógł dosłownie poczuć się jak żołnierz na plaży w Dunkierce. „1917” jest jednak lepszym filmem, tak jakby Sam Mendes (reżyser) uczył się na błędach poprzednich produkcji, w tym właśnie „Dunkierki”. Skupił swoją uwagę całkowicie na historii dwóch głównych bohaterów, którzy mają kilkanaście godzin na to, by dostarczyć meldunek, który ma uratować życie 1600 żołnierzy. Realizatorzy nie dzielą scen na osobne wątki – widz przez dwie godziny towarzyszy non stop dwóm bohaterom, kamera idzie za nimi krok w krok. Bardzo dosłownie.

Realizacja

>>>”Historia małżeńska” męskim i kobiecym okiem redaktorów misyjne.pl [RECENZJA]

Właśnie realizacja tego filmu nie pozwala, by oglądać go na małym ekranie. Po prostu zepsulibyśmy sobie seans (dlatego warto wydać pieniądze na bilet, a nie czekać, aż film pojawi się na płycie). Praca kamery (prócz niezwykle długich tzw. shotów) ma jeszcze jedną cechę, która sprawia, że zdjęciowo ten film jest wybitny. Cały trik polega na niezwykle szerokim kadrze, którego kolejne plany przesuwają się niezależnie od głównych bohaterów. Jaki sprawia to efekt? Widz czuje się, jakby był na miejscu, jakby musiał przepychać się przez tłum żołnierzy. Czuje, że zaraz się potknie czy będzie musiał ominąć przeszkodę. Widzowie w kinie podczas niektórych scen podskakiwali na fotelach, tak bardzo zżyli się z przedstawionym w kadrze bohaterem. Najlepiej jednak oceniam scenę, w której główny bohater przebija się w nocy do zniszczonego miasta. Jeszcze nigdy nie widziałam, by w tak oniryczny sposób ukazano brutalizm wojny.

Historia

Wojna to zupełnie inny świat. Scenarzystka (Krysty Wilson-Cairns) określała te wydarzenia nawet jako o „pierwszą mechaniczną wojnę, ponieważ przemysł bardzo mocno ją wspierał. Zaczęło się od konnych szarż i ataków piechoty, ale wkrótce wojnę zaczęły prowadzić czołgi, karabiny maszynowe, gaz oraz samoloty”. Kolejne kadry prowadzą nas przez świat przedstawiony w bardzo realistycznym stylu, nie oszczędzając widoku gnijących zwłok, martwych ciał ludzi i zwierząt czy nawet kurzu w płucach. Przy tym całym napięciu, jaki wywołują kadry i muzyka Thomasa Newmana, widz nie czuje się jednak zmęczony. Ten film nie kończy się w pierwszych kadrach, kiedy to zwykle możemy przewidzieć, jak zakończy się historia. Ten film trwa do końca. Ani bohaterowie, ani widzowie nie wiedzą, co ich czeka.

>>>Morze pamięta. Midway [RECENZJA]

Z cała odpowiedzialnością, mogę napisać, że oceniam ten film 9,9/10.

Zofia Kędziora

Karolina Binek: już sam tytuł filmu informuje, że jego akcja rozgrywa się podczas I wojny światowej. Przyznam szczerze, że gdy pierwszy raz go usłyszałam, byłam zdziwiona, że oprócz pamiętnej daty nie ma żadnego podtytułu. Jednak po obejrzeniu tej produkcji już wiem, dlaczego tak jest. 1917 mówi bowiem wszystko.

Film rozpoczyna się od powierzenia starszym szeregowym Schofieldowi oraz Blake’owi ryzykownej misji, od której zależy życie ich towarzyszy. Muszą bowiem przedostać się za linię niemieckiego frontu i przekazać innemu batalionowi brytyjskiemu wiadomość o odwołaniu ataku, który jest pułapką. Jeśli się to nie uda – zginie 1600 żołnierzy. Mężczyźni, a szczególnie Blake (dla którego ta wyprawa ma również wątek osobisty) podejmują więc decyzję o jak najszybszym wyruszeniu.

Jedno ujęcie

W jaki sposób można już na samym początku zauważyć, że ten film jest dobry? W taki, że zaczyna się jednym, długim kadrem. Kadrem, w którym bohaterowie dowiadują się o swojej misji, podejmują decyzję, by ją podjąć i w końcu wyruszają. Kadrem dynamicznym, pełnym akcji i, co najważniejsze, takim, który ani przez chwilę nie nudzi i trwa (z niemal niezauważalnymi cięciami) aż do końca!

>>>Można umrzeć z tęsknoty. Widzieliśmy „1800 gramów” [RECENZJA]

Być może nie każdego, ale mnie, jako dziennikarkę i osobę, która wie, jak trudno się robi chociażby jednego, trwającego minutę newsa, zastanowiło od razu, ile mogło trwać nagrywanie takiego kadru i jak wiele wymagało to pracy i przygotowań. Dzięki temu widz nie myśli o filmie tylko jako o pracy aktorów, lecz także innych członków produkcji.

Fabuła przez „F”

Co ważne, historia, którą można obejrzeć w filmie wydarzyła się naprawdę. Opowiedział ją reżyserowi – Samowi Mendesenowi – jego dziadek.

Ten malutki mężczyzna w środku tej śmiertelnej pożogi… Nie mogłem się tego pozbyć z głowy. (…) Ludzie mówią mi, że pewnie chciałem opowiedzieć tę historię od lat, ale to nieprawda. Nigdy nie czułem, że to moja historia do opowiadania. Nie czułem, że mam prawo brać się za opowieść mojego dziadka.

Historia ta nie została jednak w pełni odtworzona. Ale po obejrzeniu „1917” daje do myślenia już sam fakt, że niektóre wydarzenia przedstawione w tej produkcji miały miejsce również w rzeczywistości. Jest jednocześnie przykre, że tak wielu żołnierzy i cywilów stało się ofiarami wojny i w jak bardzo drastyczny sposób ci, często młodzi ludzie umierali.

Bomba

Śmierć w obliczu wojny w „1917” jest przedstawiona naprawdę realistycznie. I na pewno obrazy te nie są dla osób o słabych nerwach. Ba! Sam film nie jest dla takich osób. Bo w napięciu trzyma niemal od początku do samego końca. A wybuchające bomby, pożary i strzelanie jest tam pokazane bardzo efektywnie. Ale, tak jak wspomniałam wcześniej, obrazy w „1917” są rzeczywiście doskonałe!

>>>Chyłka: adwokat od spraw beznadziejnych [RECENZJA]

Dla mnie na duży plus zasługuje również fakt, że w przypadku „1917” widz nie ma do czynienia z żadną historią miłosną, co często można zobaczyć w innych wojennych produkcjach. „1917” to niezwykle realistycznie przekazana rzeczywistość wojny, dobra gra aktorska, co jakiś czas wybuchająca niespodziewanie bomba i… bomba wśród filmów!

Jak dla mnie – mocne 9/10.

Karolina Binek

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze