Fot. Archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Św. Rita – patronka nie tylko od spraw beznadziejnych, ale i od trudnych relacji [ROZMOWA]

Magda jeszcze niedawno była niewierząca. Dziś prowadzi konto na Instagramie @dziewczynko_mowie_ci_wstan, na którym dzieli się nie tylko swoją wiarą, lecz także miłością do podróżowania i do książek. Z połącznia tych pasji powstała grupa na Facebooku Biblia z Anią z Zielonego Wzgórza oraz Róże św. Rity.

Karolina Binek (misyjne.pl): Skąd u Ciebie zainteresowanie św. Ritą? Od zawsze była bliska Twojemu sercu?

Magdalena Marchlewska: Mam wrażenie, że św. Rita sama przyszła do mojego życia w momencie, w którym była mi najbardziej potrzebna. Pewnego razu przyjaciółka z Polski, z którą nawiązałam znajomość poprzez Instagram, wysłała mi paczkę, w której było kilka zamówionych przeze mnie książek. Dołożyła także coś od siebie. Był to pięknie wydany modlitewnik św. Rity. Tak po prostu, nigdy wcześniej o tym nie rozmawiałyśmy, nawet wtedy nie praktykowałam modlitwy do św. Rity. Pamiętałam o niej, bo w parafii, do której należeliśmy, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce 22-ego dnia każdego miesiąca odbywały się nabożeństwa ku czci św. Rity. Aczkolwiek w tamtym momencie w tych nabożeństwach nie uczestniczyłam. Wiedziałam natomiast, że ksiądz zachęca, aby w tym dniu przyjść do kościoła z różami, zanosić swoje modlitwy przez wstawiennictwo patronki od spraw beznadziejnych. Sam modlitewnik niewiele zmienił w moim życiu. Relacja wręcz zaczęła iść nie do końca w takim kierunku, w jakim byśmy chciały. Nie czułyśmy się zbyt komfortowo, było wiele rzeczy do przepracowania. I kiedy coś pękło i nastąpiła taka chwila ciszy między nami, pojechaliśmy akurat z mężem do Polski i weszliśmy w Wadowicach do kościoła znajdującego się obok domu św. Jana Pawła II. Zastanawiałam się wtedy jaką obrać sobie patronkę na rozpoczynający się Wielki Post. Gdy weszliśmy do tego kościoła, nogi zaniosły mnie w pierwszej kolejności przed krzyż Pana Jezusa, pod którym znajdowała się Maria Magdalena. Następnie okazało się, że usiadłam dokładnie w ławce, w której znajdowały się relikwie św. Rity i wtedy poczułam, że właśnie ona ma być moją patronką na Wielki Post.

>>> Dlaczego ludzie od nas odchodzą? [FELIETON] 

Myślisz, że w taki sposób św. Rita chciała wkroczyć do Twojego życia?

– Tak, szczególnie, że w tamtym momencie trudno było mi nawiązywać i utrzymywać zdrowe relacje z kobietami. I historia tej relacji też to potwierdzała. Przeżywałam wtedy także trudny moment z moim zdrowiem. Czułam, że wszystko wali mi się na głowę, a ja nie mam nad tym kontroli. Pewnego razu, gdy jechałam do fizjoterapeuty, okazało się, że pomyliłam termin, wizytę mam następnego dnia i niepotrzebnie przejechałam 40 kilometrów. Pomyślałam sobie wtedy: Panie Boże, po co ja miałam tu przyjechać? Przecież nie wyciągałbyś mnie z domu by jechać 40 kilometrów samochodem z bolącymi plecami tak bez potrzeby. Zaczęłam się zastanawiać, po co miałam z tego domu WYJŚĆ. Mój mąż podpowiedział mi, żebym weszła się po prostu pomodlić do któregoś z kościołów, w którym jeszcze się nie modliliśmy, którego jeszcze nie odwiedziliśmy. Wyszukałam więc w nawigacji kościół. Pierwszym miejscem, jakie mi się wyświetliło, to była kaplica św. Rity i wtedy… skończył mi się internet. Kiedy przyjechałam do tej kaplicy, okazało się, że jest to miejsce naprawdę szczególne. Znajdowała się tam piękna figura św. Rity z jej wbudowanymi relikwiami. W tamtym momencie poczułam coś niesamowitego. Poczułam, że mam się właśnie tutaj modlić o te trudne relacje z kobietami w moim życiu. Czułam się ogarnięta duchem tego miejsca. Taką też intencję wpisałam w zeszyt, który był tam pozostawiony – aby św. Rita wstawiała się za mną w intencji uzdrowienia kobiecych relacji w moich życiu, przede wszystkim miałam jednak na myśli jedną konkretną relację. Wtedy też przyszła mi do głowy myśl zupełnie do mnie niepodobna, zaskakująca mnie samą, bo byłam też bardzo zdystansowana do kobiecych spotkań.

Ikona Świętej Rity, która podróżuje z Magdą w każde miejsce. Fot. Archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Tymczasem w głowie powstała inspiracja, żeby zorganizować modlitewne spotkanie kobiece 22 dnia kolejnego miesiąca w tej kaplicy św. Rity. Poczułam również takie natchnienie Ducha Świętego, że mam podzielić się na swoim profilu na Facebooku informacją, że znalazłam tę kaplicę. Bardzo dużo osób odpowiedziało na ten mój wpis. Kiedy dostałam ponad 600 komentarzy i wiadomości z prośbami o modlitwę, zrozumiałam, że św. Rita jako patronka od spraw beznadziejnych jest bardzo potrzebna. W związku z tym następnego dnia wróciłam do tej kaplicy z bukietem róż oraz po to, by omodlić intencje, które dostałam i wysłać z tego miejsca obrazki ze św. Ritą do każdego, kto chciałby taki obrazek otrzymać. Tego samego dnia napisała też do mnie z prośbą o modlitwę koleżanka, z którą na tę chwilę miałam zerwaną i nieuporządkowaną relację i to był właśnie początek kolejnego, innego etapu naszej znajomości. A niedługo potem, bo 22 kwietnia 2021 roku udało się zorganizować w Holandii, właśnie tu – w odnalezionej przeze mnie kaplicy, pierwsze spotkanie kobiece. Zjawiło się wiele kobiet. Wtedy poczułam, że to jest bardzo potrzebne i że chcę te spotkania organizować co miesiąc w dniu, w którym myśli biegną szczególnie do św. Rity. Każdego 22-ego dnia miesiąca.

>>> W Kościele jest wiele martwych miejsc. Każdy z nas może je „ożywić” [ROZMOWA]

Widziałam, że na Facebooku działa też grupa Róże św. Rity. W jaki sposób ona funkcjonuje i kto może do niej dołączyć?

– Grupę założyłyśmy w następstwie powyższych wydarzeń właśnie ze wspomnianą przyjaciółką. Św. Rita zadziałała bardzo mocno w naszej przyjaźni i wierzymy, że jest jej patronką. Wiele zmieniło się między nami, odkąd zaczęłyśmy się wspólnie modlić. Jakiś czas temu, w trakcie odprawiania nabożeństwa piętnastu czwartków ze św. Ritą, poczułyśmy silne natchnienie, aby otworzyć się na inne kobiety i założyć tę grupę. Mogą dołączyć do niej kobiety, które potrzebują opieki, interwencji czy po prostu wstawiennictwa św. Rity. Ja zawsze o św. Ricie myślę jako o patronce od spraw beznadziejnych i pojednania. Myślę więc, że jeżeli kobiety czują, że potrzebują pomocy w tym kierunku, to ta grupa jest właśnie dla nich. Nie mamy określonych zasad, kto może do grupy przystąpić. Wierzymy, że wszystko, co się na niej dzieje jest Bożym działaniem. Aktualnie grupa liczy ponad 500 osób. Jej funkcjonowanie rozpoczęło się od nowenny do św. Rity przed wspomnieniem przypadającym 22 maja tego roku. Spotykałyśmy się codziennie online, aby odmówić kolejną część nowenny. Z czasem okazało się, że kobiety czują się bardzo dobrze na tej grupie i wyszły z propozycją, aby nie kończyć tej aktywności. Zastanawiałyśmy się więc, co zrobić, jak dalej ta grupa ma funkcjonować. Ponieważ same byłyśmy w trakcie nabożeństwa piętnastu czwartków ku czci św. Rity, zaproponowałyśmy także tam, aby spotykać się w każdy czwartek i odmawiać nabożeństwo z pozostałymi kobietami. Wcześniej wypowiadamy też intencje lub słowa wdzięczności. Niezwykłe jest, że odkąd ta grupa funkcjonuje, także moja przyjaciółka miała okazję być u św. Rity w Cascii, więc znajdują się tam też relacje z jej i mojej podróży, a ja mogę z radością i wdzięcznością obserwować cuda, które dzieją się także w jej życiu. Kiedy ja spotykam się z kobietami w kaplicy św. Rity w Holandii, również organizuję relację na żywo, podczas której kobiety mogą dołączyć do modlitwy na odległość. Co ciekawe, co miesiąc otrzymuję zapytanie, czy dzisiaj będzie transmisja. Motywuje mnie to, by ją organizować. Jeżeli kobiety tego potrzebują, to nie widzę niczego, co mogłoby stać na przeszkodzie. Ta grupa jest po to, by służyć sobie wsparciem oraz szerzyć kult św. Rity. I wierzę, że tak też się dzieję.

Fot. Archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Jest jakaś historia związana z tą grupą, która szczególnie zapadła Ci w pamięć?

– Jest kilka takich historii. Należymy z mężem do Szkoły Nowej Ewangelizacji. Ta forma formacji przeznaczona jest dla Polaków mieszkających za granicą. Spotykamy się online z naszą liderką oraz z innym małżeństwem i formujemy się dzięki specjalnemu programowi przeznaczonemu do tej formacji. Podczas jednego ze spotkań mąż (z tego drugiego małżeństwa) powiedział nam, że jego żona, trafiła w bardzo ciężkim stanie do szpitala i jest duże zagrożenie życie. Zdążyliśmy się przez ten rok spotkań już dość dobrze poznać, byliśmy sobie bliscy. Ta wiadomość zrobiła więc na nas duże wrażenie. Najbliższe 48 godzin miało być decydujące. Kiedy usłyszałam o tych 48 godzinach, od razu pomyślałam, że to jest moment, w którym mogę poprosić na tej grupie o modlitwę – właśnie 48-godzinną. Poprosiłam o to, aby kobiety, które zechcą się modlić w tej intencji, wybrały sobie godziny tak, aby całe 48 godzin było zapełnione. Okazało się, że niezależnie, która to była godzina – czy pierwsza czy druga w nocy, wszystkie 48 godzin rzeczywiście było wypełnionych modlitwą za naszą koleżankę. Jeszcze przed końcem modlitwy, wybudziła się ze śpiączki i już na następnym naszym spotkaniu mogła być obecna i modlić się razem z nami. Dla nas był to wielki cud. Nawet lekarze byli zaskoczeni, że tak szybko po wybudzeniu zaczęła funkcjonować i po pewnym czasie wyszła ze szpitala w lepszym stanie.

>>> Zakochana kobieta potrafi nie tylko przyjąć każdy cios, ale nawet bronić swojego oprawcy [ROZMOWA]

Myślę, że to też taki bardzo dobry przykład żywego Kościoła i tego jak wielką moc ma modlitwa.

– Z pewnością. Żywy Kościół to jest dla mnie wyjście, aby swoim życiem świadczyć, mówić o tym, jakich cudów dokonuje Pan Bóg w naszym życiu. Przede wszystkim najpierw je dostrzegać. Kiedy mieszkaliśmy w Polsce i znajdowaliśmy się w naszej ukochanej parafii, ksiądz zawsze nam powtarzał, że żywe świadectwo jest bardzo ważne. Wiąże się z mówieniem o doświadczaniu Boga w naszym życiu. Kiedy o tym mówimy, kiedy wychodzimy do innych, aby pokazać swoją twarz i opowiedzieć jakich dzieł Bóg dokonał w naszym życiu, to jest właśnie dla mnie jedna z form żywego Kościoła.

Na Instagramie piszesz też dużo o książkach. Domyślam się, że czytanie ich to Twoja pasja.

– Tak, mówię dużo o tym, dlaczego warto czytać książki i o tym, że jesteśmy tym, co czytamy. Jednym z takich działań, które najbardziej charakteryzują mnie i moje konto w mediach społecznościowych jest WYJŚCIE, w tym wypadku – podróżowanie z książkami. Kiedy zamieszkaliśmy w Holandii, poczuliśmy, że Bóg pomaga nam rozwijać nasze pasje. Dzięki nim zaczęliśmy poznawać i odkrywać samych siebie. Jedną z takich pasji jest czytanie. Jest to też historia, podróżowanie… Często, gdy przeczytam jakąś książkę, bardzo chciałabym znaleźć się w miejscu, w którym rozwija się jej akcja. Uwielbiam to, że mogę dotrzeć do miejsc, o których czytam w książkach. Miałam takie jedno czytelnicze marzenie związane z książka „Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek”, w której jest mowa o wyspie Guernsey. Oboje z mężem bardzo interesujemy się historią, szczególnie II wojną światową, a wydarzenia w tej książce rozgrywają się właśnie w tych czasach, na tej wyspie, dodatkowo jest to historia mało znana, więc marzyłam, żeby się na niej znaleźć i na szczęście udało mi się to marzenie spełnić.

Po przyjeździe do Holandii Magda odnalazła swoje pasje ukryte w sercu, Fot. Archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Twoja ulubiona książka to…?

– Jedną z najważniejszych książek w moim życiu jest z pewnością „Ania z Zielonego Wzgórza”. Jednak gdy mieszkaliśmy w Polsce, nie potrafiliśmy rozwijać swoich pasji, a te związane z czytelnictwem były gdzieś głęboko we mnie zakopane. Dlatego też wtedy nawet nie zastanawiałam się nad tym, co dobrego można uczynić z tego zajęcia. Nie zmienia to faktu, że „Ania” i wtedy była w moim sercu, miałam sentyment do jej historii oraz do miłości z Gilbertem. Zresztą, nawet kiedy, początkowo tylko na Facebooku, założyłam konto dziewczynko_mowie_ci_wstan, to jeden z pierwszych postów dotyczył właśnie tej książki. Nawiązywałam w nim również do Słowa Bożego. Ale przez długi czas nic więcej z tym nie zrobiłam. Kiedyś po prostu czytałam książki jedna za drugą. Później zakopałam tą miłość. Gdy wraz z mężem się nawróciliśmy i zaczęłam czytać znów coraz więcej książek, to często wiele fragmentów kojarzyło mi się ze Słowem Bożym. Później dołączyłam do grupy, w której zajmowaliśmy się rozważaniem książek L. M. Montgomery – autorki między innymi serii książek o Ani z Zielonego Wzgórza. Kiedy przyszedł czas na ostatnią część jej przygód, napisała do mnie prowadząca grupę z propozycją przygotowania fragmentów, w których w tej powieści można odnaleźć nawiązania do Biblii. Przystąpiłam do tego z wielkim zapałem i wtedy właśnie zobaczyłam jak to bardzo mnie fascynuje. Zresztą L. M. Montgomery w swoich książkach bardzo często nawiązuje do Boga i cytuje Pismo Święte. Czasami jest to nieoczywiste i moim zadaniem było odnaleźć te nawiązania, przedstawić je i właśnie od tego się zaczęło. Później coraz częściej na swoim własnym profilu wraz z wpisami o książkach nawiązywałam do Pisma Świętego, aż w końcu prowadząca grupę zainspirowała mnie do założenia własnej grupy na FB. Otrzymałam wiele pozytywnych informacji zwrotnych. Niektórzy pisali mi, że wcześniej tak nie patrzyli na „Anię z Zielonego Wzgórza”, że dopiero teraz widzą nawiązania do Pisma Świętego bardzo wyraźnie, że to dla nich nowy sposób czytania lektury. Potem okazało się, że książka z takimi nawiązaniami biblijnymi ukazała się w Stanach Zjednoczonych. Dowiedziałam się o tym dopiero później. Pokazało mi to wyraźnie, że nie jestem pierwszą osobą, która chce się skupiać na tym temacie, a powieści L. M. Montgomery rzeczywiście pełne są Bożego przesłania.

>>> Bolesne doświadczenia także są okazją do umacniania wiary [ROZMOWA]

Wspominałaś, że Twoją pasją są również podróże, a na Twoim Instagramie można także przeczytać o podróżach śladami świętych. Skąd taki pomysł?

– Gdy się poznaliśmy z mężem, to jedną z pierwszych rzeczy, jakie zaczęliśmy razem robić było podróżowanie. Wtedy jeszcze nie byliśmy osobami wierzącymi, nie chodziliśmy do Kościoła. Ja definiowałam siebie samą jako osobę niewierzącą. Jednak po naszym nawróceniu, gdy wzięliśmy ślub, pierwszy raz w życiu pojechaliśmy do Włoch i żeby dobrze przeżyć ten wyjazd, zaczęliśmy przygotować sobie konkretny plan jakie miejsca chcemy zobaczyć i dlaczego akurat te. Bardzo chciałam pojechać do Asyżu, ale nie wiedzieliśmy zbyt wiele o św. Franciszku – zaczęliśmy więc czytać i oglądać filmy na jego temat. Później okazało się, że na każdym kroku podróży towarzyszył nam ten święty. Na przykład – wysiedliśmy na przystanku w Bolonii, a obok znajdował się otwarty kościół św. Franciszka. Jedną z najpiękniejszych wypraw była więc właśnie ta do Asyżu. To było dla nas coś niezapomnianego na tyle, że bardzo chciałam tam wrócić. Od tego się zaczęło. Zobaczyliśmy jak bardzo inne są te podróże, gdy odwiedzamy świętych, gdy jeździmy do świętych miejsc. Od naszej podróży poślubnej do Rzymy gdziekolwiek jedziemy, najpierw się modlimy i szukamy natchnienia, gdzie akurat mamy się znaleźć. Tak pielgrzymowaliśmy m.in. do miejsc związanych ze św. Antonim – do Padwy oraz do Lizbony. Na swoich drogach czasami napotkaliśmy świętych, którzy byli potrzebni w naszym życiu na dany moment. Aktualnie staram się wyszukiwać miejsca związane z karmelem. W tym roku pielgrzymowaliśmy więc do św. Teresy od Dzieciątka Jezus do Lisieux. Z kolei pewnym przełomem w moim życiu była pielgrzymka do św. Rity. Podróżowanie jest więc naszą pasją, która otwiera przed nami inne drogi. To bardzo ważne, że na każdym kroku, gdzie podróżujemy czy nawet w miejscu, gdzie mieszkamy, towarzyszy nam także św. Jan Paweł II, który jest dla nas największym pielgrzymem wśród świętych, zaraz po świętym Pawle oczywiście. Papież  Polak towarzyszy nam od momentu naszych zaręczyn, które miały miejsce pod krzyżem postawionym na pamiątkę jego górskiej wędrówki. Właściwie w każdym miejscu w którym jesteśmy, okazuje się, że był tam też św. Jan Paweł II. Co więcej – podczas swojej jedynej pielgrzymki do Holandii był w kościele do którego uczęszczamy, był w mieście, w którym teraz mieszkamy. Przez te różne pielgrzymki Bóg odmienia nasze życie. Odnajdujemy i rozwijamy nasze pasje, otrzymujemy odpowiedzi na wiele pytań oraz kształtujemy nasze serca.

Jedną z pasji Magdy i jej męża jest także wspólne podróżowanie, Fot. archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Modlicie się też wspólnie z mężem?

– Modlimy się wspólnie codziennie. Na pewno początki wspólnej modlitwy nie są łatwe. My nie byliśmy osobami wierzącymi, więc uczyliśmy się wszystkiego od początku, ale bardzo dużo dał nam żywy Kościół. W momencie, gdy po naszym nawróceniu trafiliśmy do kościoła, w którym później braliśmy ślub, nasz proboszcz zachęcił nas, aby od razu przystąpić do formującej się wspólnoty. Wstąpiliśmy do wspólnoty charyzmatycznej, co kojarzy się z żywym Kościołem. To był dla nas jeden z najlepszych kroków w tamtym momencie. Uczyliśmy się w niej jak być małżeństwem, jak się modlić, jak rozmawiać o Panu Bogu, jak zauważać Jego działanie w naszym życiu. Podczas drugiego kursu przedmałżeńskiego, bo na pierwszym się nawróciliśmy, a później chcieliśmy uczestniczyć z otwartymi sercami po raz kolejny w parafii św. Huberta w Zalesiu Górnym, doświadczyliśmy żywego Kościoła i odkryliśmy, że pragniemy ewangelizować. Wtedy również prowadzący zapytali nas, czy na następnym kursie moglibyśmy wygłosić świadectwo, co też było odpowiedzią na nasze pragnienie serca. W tej wspólnocie poczuliśmy się natchnieni do tego, żeby wyjechać do Holandii i tutaj też mówić o Bogu. Tak naprawdę więc wszystko od samego początku przeżywamy razem. Nawróciliśmy się razem, modlimy się wspólnie, jeździmy na rekolekcje, jesteśmy razem we wspólnocie formacyjnej. Nasza codzienność jest więc pełna Pana Boga. Nawet kiedy coś trudnego się dzieje, to mój mąż potrafi przytoczyć cytat z Pisma Świętego, który jest mi akurat teraz potrzebny, a sama nie jestem w stanie w trudnym momencie go przywołać, czy sięgnąć po Słowo. Sama wspólnota także bardzo dużo nam  dała. To tam nauczyliśmy się wspólnej modlitwy. Na początku nie było to łatwe, ale wiem, że jest to moment, w którym za pomocą modlitwy możemy jednocześnie opowiedzieć sobie, jakie ważne rzeczy wydarzyły nam się w ciągu dnia, za co dziękujemy Bogu, możemy razem przeprosić, kiedy upadliśmy… jest to ważna część naszego życia.

Co roku, 13 października Magda i jej mąż świętują kolejny rok nawrócenia i Nowego Życia. Fot. Archiwum prywatne/Magdalena Marchlewska

Jak wyglądało Wasze nawrócenie?

– Poszliśmy za łaską. Gdy się zaręczyliśmy, mój mąż nie myślał wtedy o tym, że zaręczamy się pod krzyżem, że zaręczymy się o godzinie 12, gdy cały świat odmawia „Anioł Pański”. Bóg wybrał ten moment. Bardzo szybko zaczęliśmy myśleć o przygotowaniach do ślubu. Braliśmy nawet pod uwagę, żeby nie brać ślubu w kościele, bo byliśmy sceptycznie nastawieni. Mój mąż nazywał siebie wierzącym-niepraktykującym, a ja siebie osobą niewierzącą, której nikt nie przekona, że Bóg istnieje. A ponieważ kuzyn mojego męża przygotowywał się także do święceń kapłańskich, to zaczęła w nas dojrzewać taka myśl, by może jednak ten ślub wziąć w kościele, że może on jako ksiądz mógłby nam pobłogosławić. Zaczęliśmy rozmawiać z nim o tym, jak ominąć nauki przedmałżeńskie. Na szczęście przekonał nas, by nie szukać takich rozwiązań. Z kolei w kościele, w którym chcieliśmy wziąć ślub powiedziano nam, że musimy odbyć nauki przedmałżeńskie właśnie u nich. Kurs miał odbywać się w dziesięć kolejnych piątków wieczorem. W tamtym momencie pomyśleliśmy sobie, że naprawdę mamy dużo więcej ciekawszych rzeczy do robienia w tym czasie i przecież ksiądz nam nie powie, jak być dobrym małżeństwem, bo skąd on może o tym wiedzieć. Na szczęście podczas jednego z tych spotkań usłyszałam słowa, które w jednym momencie odmieniły moje nastawienie, moje myślenie. Jedna z prowadzących ten kurs zadała pytanie, czy inni ludzie widzą w tobie Boga i ja wtedy zrozumiałam, że nie, że we mnie Go nie widać. Bardzo przejęłam się tym, że nie mam dobrego serca, nie jestem dobrą osobą i tak bardzo wzruszyłam się tym, że naprawdę chciałabym, żeby inni widzieli we mnie Boga. Ja, która przed chwilą byłam przekonana, że nie wierzę. Runął mur, który wiele lat budowałam wokół siebie. Od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Niedługo później w Warszawie o. Adam Szustak OP miał wygłosić konferencję związaną z… przygotowaniami do ślubu! Gdy dzisiaj o tym myślimy, to widzimy wyraźnie, że nasze nawrócenie było naprawdę działaniem łaski Bożej i dobrze, że na nią odpowiedzieliśmy. M. in. dzięki tej konferencji całkowicie odmieniliśmy nasze myślenie i planowanie przygotowań ślubno-weselnych. Dzięki temu, niecały rok później, to Bóg był w naszych sercach w dniu ślubu i z otwartymi sercami mogliśmy złożyć przysięgą małżeńską prawdziwie przed Nim, nie stawiając na piedestale siebie czy jakichś swoich egoistycznych pobudek. A w kościele poza najbliższą rodziną i przyjaciółmi towarzyszyła nam rodzina w Chrystusie – nasza wspólnota. Początek naszego nawrócenia miał miejsce od maja do października 2017 roku, w stulecie objawień fatimskich. Dlatego co roku, 13 października, w ten dzień upamiętniający cud słońca, świętujemy nasze kolejne narodziny do nowego życia. W tym roku, jeśli pan Bóg da, będziemy pielgrzymować do Fatimy, aby podziękować tam za pięć lat naszego nawrócenia.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze