Nasz dyrektor piecze kurczaki [MISYJNE DROGI]

Deszcz nie ustępował przez całą niedzielę i w poniedziałek zajęcia odwołano. Nie wyszło żadne oficjalne rozporządzenie w tej sprawie. Zwyczajnie w Paragwaju — zwłaszcza na błotnistej prowincji — wiadomo, że gdy pada, połowa uczniów, nauczycieli i personelu na zajęcia nie dotrze, więc nie warto zawracać głowy tej drugiej połowie. Razem z Jessicą, dentystką z Boliwii, z którą odwiedzaliśmy okoliczne szkoły z warsztatami higieny jamy ustnej, zobaczyliśmy samotnego mężczyznę w grubej kurtce, który chronił się pod wąskim dachem galerii podłużnego budynku.

Od byłej stacji

– Nazywam się Mario Alberto Báez. Pracuję jako dyrektor szkoły w Stacji Yuty: departament Caazapá, Republika Paragwaju – przedstawia się.Wioska bierze nazwę od byłej stacji kolejowej położonej w odległości dziesięciu kilometrów od miasteczka Yuty na wschodzie kraju. Błotnista droga przecina pustkowia pastwisk, na których bydło leży i przeżuwa. Nie ma już śladu po torach, ale niebieska tablica przystanku sterczy jeszcze wśród krągłych koron drzew pomarańczowych. Do tego kilka rzędów domów – wiele z nich drewnianych – cisza, wilgoć i świeżo wymurowany budynek szkoły.


Nauczycielskie marzenia

– Marzeniem każdego nauczyciela – gdy skończy już studia i dostanie pracę – jest trafić do pięknej, dobrze wyposażonej szkoły, gwarantującej uczniom najwyższą jakość edukacji. Dwadzieścia lat temu, gdy tu przyjechałem, zastałem dwie niewielkie salki zbite z desek. Zimą między tymi deskami gwizdał wiatr, do tego wilgoć: co chwilę ktoś chorował – relacjonuje Mario. Między drzewami a szkolnym boiskiem stoi jeszcze ta klitka z dawno już niebielonych desek. Zachowują resztki farby w części środkowej, podczas gdy bezlitosna czerń wilgoci rozprzestrzenia się na krawędziach. Nie miał wątpliwości: budynek groził zawaleniem i coś trzeba było z tym zrobić. I to natychmiast: bo gdyby zdać się na łaskę lokalnych polityków, czekać, by któregoś dnia odległa wioska wreszcie dostała szkołę z prawdziwego zdarzenia, znacznie wcześniej mogłoby dojść do tragedii.

foto Wojciech Ganczarek

Pięć na siedem

– Z pomocą kolegów nauczycieli zaczęliśmy piec kurczaki, organizować loterie i wyścigi konne: wszystko na zbiórkę funduszy na zakup cegieł, cementu i dachówek. I w tym samym roku rozpoczęliśmy budowę: pierwsza sala lekcyjna, pięć na siedem metrów.Początkowo miejscowi nie dzielili euforii dyrektora. Zajęli się raczej zniechęcaniem nauczycieli: jak wy to chcecie zrobić, to za trudne, zbyt drogie, nie uda wam się – powtarzali.

Mba’e ko peja pota

– Mba’e ko peja pota – mówili nam w guaraní, ale to tylko dodawało nam sił i motywacji. W drugim roku
ukończyliśmy dwie kolejne sale lekcyjne. Ludzie zaczęli wierzyć w sukces: są-siedzi sami zgłaszali się do pomocy. Dziś mamy dziewięć sal lekcyjnych, stu pięćdziesięciu uczniów i po jednym nauczycielu dla każdej z klas, od pierwszej do dziewiątej. Kiedy zaczynałem, jeden pedagog uczył naraz klasy pierwszą i drugą, drugi – trzecią i czwartą i tak dalej. A po szóstej klasie trzeba było jeździć do szkoły w miasteczku – wspomina Mario.Dziś o przestrzeń na tyłach nowej, murowanej szkoły konkurują rozłożyste korony drzew cytrusowych. Za czasów lokomotyw departament Caazapá znany był z produkcji apepú, kwaśnej odmiany pomarańczy, używanej za granicą przy produkcji esencji do perfum. Kolej jednak upadła, a wraz z nią cytrusowy biznes i cały transport w regionie. Z powodu obfitych deszczów od trzech tygodni nie kursują autobusy do Yegros, największego – po Yuty – miasteczka w okolicy.

Żyć w izolacji

– To nasz kolejny problem: żyjemy w izolacji – opowiada. – Gdy popada, droga gruntowa do Yuty, na wschód, jest kompletnie nieprzejezdna. A na północ, przez most, mogli przejść tylko najsprawniejsi, skacząc między podkładami kolejowymi. A to jest ponad trzysta metrów! Dzieciaki z drugiej strony rzeki Pirapó pływały do szkoły w canoe.Ledwie dwadzieścia lat temu – w 1999 r. – paragwajskie koleje zawiesiły działalność, a dziś po szynach nie ma już nawet śladu. Zostały tylko ceglane, dziewiętnastowieczne budynki stacji, perły architektury wielu paragwajskich wiosek, i monumentalny most żelazny przed stacją w Yuty. Rudo-rdzawa tablica na pierwszym z przęseł głosi: American Bridge Company of New York, 1909. – Pracowaliśmy przez sześć miesięcy, w każdą sobotę. Ludzie przynosili to, co mieli w ogródku: a to pień eukaliptusa, a to tajý, yvyra pytá czy kurupaý. Drzewa cięliśmy na deski i przybijaliśmy do podkładów. Obecnie, tak jak widziałeś – bo przyjechałeś z północy, prawda? – cały powiat Yuty ma połączenie z Caazapá, stolicą województwa, przez dawny most kolejowy. To dziś jedyne połączenie między południem i centrum wschodniego Paragwaju, bo stary most drogowy się zawalił, a nowy zmyła powódź. Rankiem 22 maja 1842 r. z Wrocławia do Oławy ruszył pierwszy pociąg na ziemiach polskich. Niespełna 20 lat później, w 1861 r., angielska lokomotywa parowa opuszcza stację początkową w Asunción, inaugurując tym samym jedną z pierwszych linii kolejowych na kontynencie południowoamerykańskim. W 1889 r. tory docierają do Villarrica, 150 kilometrów od stolicy. Całość, czyli 370 kilometrów z Asunción do Encarnación na granicy z Argentyną, wchodzi do użytku na rok przed wybuchem I wojny światowej. Jedną ze stacji pośrednich jest właśnie ta w Yuty.

Brak wody

– W tamtych czasach wykopano u nas głęboką studnię, która zaopatrywała w wodę kotły lokomotyw. Teraz, w XXI w., przyszło nam ją odnowić: zarosła zielskiem; nazbierało się śmieci, gałęzi. Bo to kolejny z naszych problemów: niby żyjemy nad rzeką, ale w okresach suszy brakuje wody pitnej. Wodociąg przyszedł zupełnie niedawno i sporo nas kosztował: prawie przez dekadę nosiliśmy pisma składaliśmy podania. Jeszcze kilka lat temu piliśmy wodę z kolejowej studni. Mario nigdy nie mówi „ja”. Mówi „razem”: z pomocą wszystkich, wspólnym wysiłkiem, ale nikt nie ma wątpliwości, kto tak naprawdę stoi za mostem, bieżącą wodą i szkołą w Stacji Yuty. Nie zapytałem, co go skłoniło, dlaczego, skąd pomysł. Odpowiedział-by pewnie, że robił po prostu to, co do niego należało.

foto Wojciech Ganczarek

Jak swojego

– Miałem to szczęście, że ludzie ze stacji Yuty przyjęli mnie jak swojego. Przyjechałem pomóc, dołożyć swoje ziarnko piasku. Może nie zrobiliśmy (zawsze „my”, nigdy „ja”, bo przecież powinien powiedzieć: „może nie zrobiłem”) wiele, ale nie ustajemy („nie ustaję”) w wysiłkach.Mario, zanim został nauczycielem, był murarzem z Yuty. Gdy dowiedział się, że w sąsiedniej wsi brakuje nauczyciela, podjął decyzję, by jechać do miasta, do Encarnación, tam skończyć studia i wrócić by uczyć, by pomóc. Teraz opowiada mi o rządowym pro-gramie mieszkań komunalnych: będą, mówi – to znaczy: on będzie – próbował szczęścia. Będzie znów składał podania, żeby mieszkańcy stacji mieli nie tylko murowaną szkołę, ale i murowane domy. To Franciszkowy „święty z sąsiedztwa”.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze